Rodzicom
ducha ziemi tej skutego w zbroi szereg,
prowadź nocne drogi jego wnuków,
byśmy milcząc umieli umierać.
Determinacja i pokora, wyrażone w Modlitwie do Bogarodzicy, nieodparcie rodzą refleksję o tym samym źródle postaw Krzysztofa Baczyńskiego i jego ojca, Stanisława, syna lwowskiego krawca – powstańca z roku 1863. To rodowód pokolenia niepodległościowego, postępowej polskiej inteligencji, często związanej w początkach działalności z ruchem socjalistycznym, z piękną kartą bojowników o niepodległość państwa polskiego. O ojcu Krzysztofa napisano, że mógłby być bohaterem powieści Andrzeja Struga: żołnierz Legionów, ranny nad Stochodem, kapitan Wojska Polskiego, uczestnik tajnych operacji w czasie wojny polsko-bolszewickiej, działacz plebiscytowy na Górnym Śląsku i dowódca oddziałów dywersyjnych w III Powstaniu Śląskim. W dwudziestoleciu międzywojennym odsuwa się od swych dawnych towarzyszy broni; coraz bardziej „na lewo”, ale zawsze niezależny w sądach, oddaje się przede wszystkim pracy krytyka literackiego i publicysty. Stanisław Baczyński miał także w dorobku młodzieńczą powieść (Wiszary, 1913); w jego archiwum zachowały się fragmenty prozy poetyckiej, próby dramatyczne, także – rękopisy wierszy.
Zda mi się ulica ojca biurkiem założonym z obu stron książkami, pośród których porozstawiał sznurkiem ołowiane lalki z armatkami. Na początku z bibułki tancerka za nią szereg dumnych muzykantów i blaszany jenerał, co zerka w stronę zakochanych adiutantów. Pod fortecą z klocków ironiczna stoi skromnie cywilów gromadka: pajac w groszki, lalka z porcelany, smętne szczątki do orzechów dziadka.
Ów fragment młodzieńczego wiersza pt. Wojsko odkrywa nieznane i zaskakujące oblicze Stanisława, sprzeczne z utrwalonym wizerunkiem surowego i bezwzględnego krytyka, trudnego także w bliskim obcowaniu. Choć długo nieobecny w życiu syna, wywarł ogromny wpływ na jego przekonania i rozwój. Krzysztof podziwiał ojca i jego dorobek. Liczył się z jego opiniami i recenzjami, zwłaszcza że ojciec jako krytyk traktował go poważnie, tak samo jak innych młodych czy starszych poetów.
„Przyznawał, że Krzysztof ma niewątpliwie talent poetycki, ale uważał, że chłopak raczej filozofuje w formie wierszowej” – wspominał przyjaciel Stanisława, Emil Semil. Wzajemna więź między synem i ojcem u schyłku życia Stanisława stawała się dojrzałą męską relacją, zwłaszcza że ten nie ukrywał dumy z talentu Krzysztofa, a przede wszystkim z niezależności jego sądów wobec spraw publicznych. Wspominając ostatnie spotkanie z poetą pod koniec lipca 1944 roku, przyjaciel domu podkreślał: „Wszystko w Krzysztofie było decyzją i wszystko przypominało tę cechę, która najbardziej charakteryzowała jego ojca: niezależność”.
Z rękopisów młodzieńczych wierszy Stefanii Baczyńskiej: *** (Noc płacze deszczem…), dedykowany: „Baczyńskiemu”, Lwów, 24 grudnia 1920 roku, oraz Modlitwa
Stefania i Stanisław Baczyńscy oraz brat Stanisława, Marian (stoi), ok. 1919–1920 (fotokopia z ok. 1950)
Rzeczywistość i fikcja – jak pisała Stefania Baczyńska po 1945 – „[…] uległa skonfiskowaniu i spaleniu całego nakładu przez okupanta […]. Ocalało zaledwie 20 egzemplarzy autorskich, które przesłano autorowi – i który je rozesłał z dedykacją dla swoich najbliższych przyjaciół na 20 dni przed śmiercią”.
To odwaga – życie wzdycha tak ciężko w pokoju opustoszałym z myśli który każdy dzień czyściej wygładza dla nich ze zmarszczek. Jest pusto puściej dnia chodzącego bez Ciebie ulicą obojętną kurzem jak co dzień. I każdy dzień chodzi aleją przerażeń i każdy jest jak obcość wybuchająca w codzienność. […] I każdy pokój który już głuchnie jak kroki jest pełen słów moich nie powiedzianych rozstrzelanych przez wystrzały okien i pełen myśli moich nie wybuchłych.
Pierwsze poczynania poetyckie Krzysztofa były tajemnicą syna i matki. Stefania Baczyńska, obdarzona talentem literackim jak jej mąż, w młodości pisała wiersze, w tym – dedykowane „Baczyńskiemu”. Była znakomitym pedagogiem i autorką cenionych podręczników szkolnych – kochała dzieci, pisała dla najmłodszych wiersze i opowiadania. Prosząc o ocenę swych przekładów bajek Kryłowa, w liście do Jerzego Andrzejewskiego wspominała: „Krzysztof zawsze mnie namawiał, żebym tłumaczyła te bajki. Lubił, żeby mu je mówić po rosyjsku, a potem »doraźnie« tłumaczyć, jeszcze kiedy był małym chłopcem” (17 XII 1947).
Troskliwa i rozumna, ona właśnie poznała najwcześniej talent syna, była pierwszym powiernikiem jego zamiarów, czuwała nad jego rozwojem. Stefania była też pierwszym, serdecznym, choć – podobnie jak ojciec – wymagającym czytelnikiem utworów, znała genezę wielu wierszy, tajemnice „warsztatu”.
„Jest to wiersz dziwny – jak gdyby oddający moje nastroje w czasie deszczu, a przenikające tak jego, że pisze, jakby je sam czuł. Mówił o tym wierszu zawsze: »twój wiersz«. […] Sam zaś właśnie bardzo lubił takie deszczowe dni – mówił, że myśli mu się w nie – dobrze. »Deszcz jest jak litość – wszystko zetrze«. Ten wiersz jest jakby na płycie utrwalającym wszystkie moje skargi – które tak czuł – jak swoje, i tak oddał, jak ja je czułam, nie umiejąc wypowiedzieć”.
Poeta złożył wiele poetyckich hołdów matczynej miłości, dając dojrzały wyraz najtkliwszych uczuć synowskich, przywiązania i pamięci wspólnie przeżytych dni (zwłaszcza wobec skomplikowanych relacji rodzinnych):
Do Matki Matko! czy są gdzieś jeszcze te ciche godziny snów o sławie, zwycięstwie i życiu-bezklęsce, marzone i zaklęte: z Bogiem, sławą, synem. Matko! czy są gdzieś jeszcze te jasne godziny? […] Były dni – rozpalone szczęściem niezmierzonym, były dni – zachlapane błotem lilie białe, były dni – jak perłami usiane korony, były dni ciche, smutne, nijakie, nieśmiałe. Ty zawsze jesteś we mnie, trwasz we mnie krwiopłynem i trwasz tak ziemsko, jednak nadczasowo… Jak Chrystus cudze przyjmująca winy i cudze krzyże niosąca nad głową. Nad nami miłość żywa, bo bogata, wieczna, nie zakwitła na rwanych rozognieniem ranach, miłość jak przystań spokojna, bliskością bezpieczna i jedyna wzajemna bez rany poznana…
Komentując w autorskich Przypiskach bibliograficznych na ostatnich stronach zeszytu z wierszami, Kodeksu 39/42, „poemat napisany dla matki” – Serce jak obłok (1941), wyznawał: „zawsze wiersze poświęcone Matce zdają się niczym w porównaniu z potęgą Jej uczucia”.
Stefania Baczyńska, obok żony Barbary, była główną adresatką unikatowych, własnoręcznie wykonanych przez poetę tomików rękopiśmiennych. Małe dziełka z pogranicza poezji, malarstwa i sztuki książki, ze starannie wykaligrafowanymi wierszami, z wklejonymi akwarelkami, były skończonymi kompozycjami artystycznymi, dopełnieniem twórczości poety, który marzył o studiowaniu grafiki w Akademii Sztuk Pięknych. Krzysztof tworzył je jako upominki – na święta, rocznice ważne w intymnej relacji, zawsze opatrzone czułą dedykacją. Tomik 1943, podarowany na imieniny Stefanii z dedykacją: „Najdroższej Matce w dniu 2 września 43 r.”, zawierający wiersze: Deszcze, Pokolenie (Wiatr drzewa spienia…), Rodzicom, Cień z obozu, był właściwie poetyckim przesłaniem decyzji o wstąpieniu do konspiracji i wyborze drogi żołnierza. Utwór ostatni – przejmujący obraz miłości matki i syna – jest świadectwem ich głębokiej bliskości duchowej.
Wczesną jesienią tego roku Krzysztof pisał do Stefanii: „Ty przecież tylko rozumiesz mię naprawdę i kochasz mię całkowicie i nierozsądnie, tak właśnie jak trzeba. I wiedz, że Twoje zdrowie i życie jest dla mię zawsze tak samo ważne, najistotniejsze. Są miłości, które mogą się układać zależnie od warunków życia, od zdarzeń, lepiej albo gorzej, mogą zwiększać się lub słabnąć; ale zupełnie inaczej jest z miłością między Matką a synem, i Ty powinnaś rozumieć to tak samo dobrze jak ja. […] Chciałem Ci to powiedzieć w tym wierszu, który napisałem latem, kiedy właśnie ta sprawa wyglądała tak mętnie, niejasno i głupio, w wierszu Cień z obozu. […] myśl trochę o sobie, nie wyniszczaj się tak, bo wraz ze sobą odbierasz mi prawie całą wiarę w jakiś ład życia i tego parszywego świata”.
Cień z obozu to wstrząsająca w swej prostocie opowieść o matce, do której w nocy przychodzi trzy razy cień syna – więzionego, maltretowanego i umierającego w obozie. Przynosi jej znaki i słowa ukojenia. Te ostatnie słowa wyryto później na płycie grobu Krzysztofa Baczyńskiego, spoczywającego razem z żoną Barbarą.
„Matko – powiedział jeszcze – to nic, że ja daleko, że nas rozdarła ciemność i ból, co tkwi jak nóż. Ja w tobie, a ty we mnie płyniemy strugą, rzeką złocistą, drżącą strugą, gwiazdami lśniących róż. Bo nie ma rozerwania, choć rozerwane słowa, bo nie ma zapomnienia, choć życie nas zapomni; z brzęczących kręgów nieba ja w ciebie, a ty do mnie płyniemy”.
Egzemplarz numer 1 spośród trzech – jak głosi karta tytułowa – złożonych przez autora i odbitych w drukarni Mariana Drapczyńskiego (stryja żony, Barbary) egzemplarzy tekstu Modlitwy, dedykowanej Stefanii Baczyńskiej, 1942
Krzysztof Kamil Baczyński, Deszcze
czyta: Halina Łabonarska